Spójrz przez okno

Spójrz przez okno

poniedziałek, 5 maja 2014

Floki

Przybłąkał się wieczorem. Wyglądał jak siedem nieszczęść! Brudny, w szaroburym kolorze błota, skołtuniony, wystraszony. Chował się pod tarasem przed strugami zimnego deszczu. Na początku warczał i uciekał. Później przekonał się, że nic złego mu nie grozi. Po zjedzeniu michy pysznego jedzonka miał już pewność, że trafił całkiem nienajgorzej. Po kilku godzinach odważył się podejść, obwąchał nas i nawet dał się delikatnie pogłaskać za uchem. 

Imię przyszło samo - Floki. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości zdjęcie bohatera Wikingów dla porównania (http://vikings.wikia.com).




W środku nocy dał się namówić na wejście do przedsionka. Zaraz za progiem zaatakował go kudłaty bury kundel spoglądający z lustra. Szybka ucieczka na pole. Po kilku minutach kolejna próba, obwąchanie dziwnego stwora w lustrze, obwąchanie moich pantofli, kaloryfera i kolejny przerażający wróg - odkurzacz! W tył zwrot i na pole. Dał się namówić na powrót i głaskanie za uszkiem, ale zostać w przedsionku na noc nie chciał. Zdecydowanie nie podobał mu się pomysł z zamknięciem drzwi. Noc spędził więc przed drzwiami, osłonięty przynajmniej od deszczu. 

Rano przywitał mnie merdającym kikutkiem ogona i uśmiechem w pięknych psich oczach! Nie kazał się długo zapraszać na taras, gdzie czekały smakołyki. Wszystko było nowe i ciekawe. Świat oglądany z tarasu wyglądał zupełnie inaczej niż ten widziany z poziomu błota. Na drewnianych deskach miło było położyć się w słońcu i wysuszyć brudne kłaki. Po wysuszeniu okazało się, że są znacznie jaśniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Po śniadaniu czas na spacer. Choć Floki biega samopas od conajmniej kilku miesięcy, spacer w towarzystwie ewidentnie przypadł mu do gustu. Uśmiechnięty całym sobą, od czubka nosa po czubek ogona, jak tylko pies potrafi. Obiega nas dookoła, zaganiając "stado" w jedną grupę, jak na prawdziwego psa pasterskiego przystało. 




Floki jest zachwycony bobrowym domem podobnie jak my. Wdrapuje się na pień ściętego drzewa i stoi na nim niepewnie, przypominając zagubioną owcę.  Zeskakuje zgrabnie na ląd suchą łapą i myszkuje dalej wokół bobrowych włości. 


Czuje się z nami bardzo swobodnie. Od samego początku reaguje na swoje nowe imię. Wie, że jest Flokim, przybiega na każde zawołanie. Szaleje po polach, goniąc pomiędzy nami z wyrazem radości na słodkiej mordzie i z wywieszonym różowym jęzorem. Jak na tak niedużego czworonoga skacze bardzo wysoko! Przeskakuje przez głęboką trawę, która prawie go zakrywa. Wygląda jak jeden wielki kłąb psiej sierści wynurzający się z traw. Gdy skacze, najrozkoszniej wyglądają uszy, powiewające na wszystkie strony przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Uszy zdecydowanie żyją własnym życiem.

Wracamy powoli do domu. Floki dostaje zasłużoną michę, pozwala podrapać się po brzuszku. Głaskanie go nie należy niestety do przyjemności i wymaga mycia rąk co 3 minuty, dla zachowania choćby pozorów higieny. Ale sprawia mu to tyle radości, że nie mogę mu tego odmówić. 
Niestety, czas powrotu do Krakowa zbliża się wielkimi krokami. Nie możemy zabrać go ze sobą. To znaczy... tym razem... Floki z niedowierzaniem spogląda za odjeżdżającym samochodem. Bałam się, że za nami pobiegnie, ale nie, zostaje z godnością pilnować domu. Zapas jedzenia powinien mu wystarczyć na trochę. A za tydzień... mam ogromną nadzieję, że do nas przyjdzie! A wtedy... nie dam mu już odejść! :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz