Spójrz przez okno

Spójrz przez okno

wtorek, 29 kwietnia 2014

W szufladzie Szymborskiej



Jedno jest pewne - Szymborska była zbieraczem! Wchodząc do niewielkich pomieszczeń wystawy Szuflada Szymborskiej w Kamienicy Szołayskich mam wrażenie, jakbym wchodziła w prywatny świat poetki, przepełniony przedmiotami, bibelotami, drobiazgami, pamiątkami,  czyli mówiąc ogólnie - uroczymi duperelami. Gdyby nie szuflady panowałby tam zupełny chaos.

Przeglądając zawartość kolejnych szuflad, czuję się nieco skrępowana. To tak jakbym zaglądała w czyjś najbardziej prywatny świat. Ma to jednak ogromny urok. Chwytając niewielką gałkę i pociągając ja ku sobie na chwilę wstrzymuję powietrze z ciekawości co też zobaczę tym razem. Nie czytałam biografii noblistki, nie znam faktów z jej życia, więc to odkrywanie jest tym ciekawsze.
A szuflady? Jedna pełna zapalniczek, zapałek i wszelkich akcesoriów palacza. W drugiej notesy i kalendarze, okulary. W trzeciej wachlarz, eleganckie lorgnon, podstawowe wyposażenie kulturalnej damy w teatrze, czy operze. W czwartej skamieliny, muszle i książka... Mineralogia, petrografia, geologia. Spektrum zainteresowań doprawdy imponujące. Ale wyjaśnia skąd w wierszach Szymborskiej odniesienia do syluru czy kambru.


 


Wystawa jest też dowodem na niezwykłe poczucie humoru poetki. Ścianę zdobią zdjęcia Szymborskiej przy tablicach z nazwami miejscowości. Hultajka, Zagacie, Kadłubek to tylko niektóre z tablic, które uznała za warte sfotografowania. Są też akcenty zagraniczne, takie jak Neandertal, czy Corleone. W jednej z szuflad znajduję z kolei ciekawe pisemko w zabawny sposób  informujące o zmianie adresu.




O dowcipie i ogromnej inteligencji Szymborskiej świadczą też niezliczone pocztówki, które własnoręcznie przygotowywała, aby uraczyć nimi swych przyjaciół przy okazji najróżniejszych okazji. W kolejnych szufladach mnóstwo wycinków z gazet z  roślinami, zwierzętami, ludźmi. Jak widać warsztat poetki to nie tylko maszyna do pisania.




Ciekawa kolekcja masek teatralnych i całe multum upiększaczy przestrzeni i przypominaczy wydarzeń. Wyobrażam sobie jak musiało wyglądać mieszkanie poetki... pełne tych wszystkich szpargałów. Takie szpargały mają  ogromną moc... zatrzymują czas!





W najwyższej szufladzie medal Noblowski. Na komodzie maszyna do pisania, a nad nią oryginalne maszynopisy wierszy, z odręcznie naniesionymi poprawkami, z jej ostatniego tomiku poezji, pod znaczącym tytułem "Wystarczy". 





Po obejrzeniu wystawy czytam wiersze Szymborskiej odnajdując ich piękno na nowo. Pochłaniam kolejne strofy z wielką przyjemnością, na przemian śmiejąc się i płacząc. Czas chyba nabyć biografię i poznać nieco lepiej historię Pani Wisławy.

A wystawę polecam z całego serca! W niewielu miejscach można bezkarnie zajrzeć do cudzych szuflad! Wystawa dostępna jeszcze długo, bo do końca roku. W ramach dodatkowej zachęty - wstęp bezpłatny.


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Plantami od Mikołajskiej do Placu Szczepańskiego


Planty. Dawno, dawno temu zaczynały się dla mnie w okolicach Filharmonii. Dziś zaczynają się dokładnie z przeciwnej strony. Wygląda na to, że świat się jednak kręci, a jego centrum zdecydowanie jest Rynek. Mój świat, a wraz z nim ja, krążymy po orbicie. 



Dziś moje Planty zaczynają się przy ul. Mikołajskiej. Ścieżką rowerową można po nich przejechać jakieś 50 metrów. Później zaczyna się slalom w stronę dworca pomiędzy przechodniami. Jadąc Plantami zaglądam w dochodzące do nich uliczki Świętego Tomasza i Marka. Wydają się jeszcze węższe niż w rzeczywistości. Przed mijaną szkołą podstawową stojaki, a przy nich rowery i hulajnogi. Żałuję, że nie urodziłam się w czasach jeżdżenia do szkoły na hulajnodze.  



Co kilkadziesiąt metrów przy głównej alejce Plant znajdują się tablice wmurowane w niewielkie postumenty, upamiętniające fragmenty murów obronnych. Mury rozebrano na początku XIX wieku, ze względu na ich bardzo zły stan techniczny. Rozbiórkę zakończono w 1820 roku, zostawiając jedynie fragmenty. Gdyby nie to, być może dzisiaj mielibyśmy w Krakowie prawdziwe Carcasonne.

Na każdej tablicy wyrzeźbiono basztę lub bramę, która stała w tym miejscu w czasie, gdy mury w pełnej okazałości broniły jeszcze Krakowa. Pod każdą płaskorzeźbą znajduje się opis danej fortyfikacji. Na odcinku między Mikołajską i Szczepańską doliczyłam się Baszty Grzebieniarzy, Przekupniów (Sadelników i Słoniniarzy - mocno zanieczyszczona przez ptactwo), Baszty Prochowej II, Karczmarzy II, Katowskiej, Baszty Ceklarzy i Baszty Łaziebników.

Nieznane mi nazwy cechów zmusiły mnie do poszperania nieco w nazwach dawnych zawodów. I tak: Grzebieniarze jak sama nazwa wskazuje zajmowali się wyrobem i sprzedażą grzebieni. Interes musieli mieć w tym nienajgorszy, skoro dorobili się nawet własnej baszty. Niewątpliwą hossę musieli zanotować, gdy królowa Bona sprowadziła do Krakowa kudłatych Włochów. Sadelnicy zajmowali się wytapianiem sadła. Ceklarze byli gwardią przyboczną burmistrza i zajmowali się utrzymaniem porządku w mieście, pokusiłabym się więc o stwierdzenie, że to pierwowzór straży miejskiej.

Zmierząjąc w stronę Teatru Słowackiego mijam Altanę Muzyczną. W ubiegłych latach w ciepłe wieczory w altanie odbywały się wieczory z tangiem. Nie wiem czy ta atrakcja wpisała się na stałe w letni kalendarz Krakowa, ale chętnie zatańczyłabym tango w takiej scenerii (mimo, że nie umiem go tańczyć). Altana przepięknie otoczona zielenią!




Na Plantach wiosna pełną gębą. Zieleń wspaniała, temperatura niezwykle sprzyjająca i tyle wygodnych ławek, zarówno przy głównej alejce jak i w bardziej zacisznych zakątkach. To przyciąga niezliczone rzesze różnej maści włóczęgów. Bezdomni, pijacy, narkomani. Spotyka się ich na każdym kroku. Część śpi na ławkach, część zaczepia przechodniów próbując wybłagać papierosa lub kilka groszy. A niektórzy koczują obok Teatru Słowackiego, zbierając na piwo. Poligloci, zbierają również for beer.




Brama Floriańska w pełnej okazałości. Niewiele się zmieniło od czasów, gdy malował ją Wyspiański. Barbakan też na swoim miejscu.






W samej bramie dwóch mocno dojrzałych krakowiaków umila czas turystom grając regionalne melodie na harmonii i trąbce. Zastanawia mnie tylko, gdzie podziała się reszta muzykantów - zwykle jest ich w tym miejscu co najmniej czterech.


Tuż obok Barbakanu ujmujący pomnik Jana Matejki. Pusta rama obrazu, a w niej mistrz spoglądający w kierunku Akademii Sztuk Pięknych. Z radością patrzę na ten pomnik. Klasycznie, a jednak z pomysłem. Projekt pomnika stworzył profesor ASP Jan Tutaj. Dziękuję za przywrócenie wiary w to, że współcześnie też można zrobić coś po prostu przejmującego, zachowując klasyczną formę. Bardziej nowoczesna forma zresztą zapewne nie zostałaby pochwalona przez konserwatywnego Matejkę.

Sadzawka jeszcze nie napełniona wodą, nad nią pięknie kwitnący krzew. Na wprost, po przejściu przez mostek pomnik pamięci Bohdana Zaleskiego, urodzonego na Ukrainie poety romantycznego, jednego z pierwszych przedstawicieli tej epoki w Polsce. Dziś Zaleski jest znany bardzo niewielu.

Mnogość pomników na Plantach zaskakuje. Nigdy nie miałam czasu, żeby im się przyjrzeć, sprawdzić co upamiętniają. Teraz z przyjemnością zatrzymuję się przy każdym z nich, poświęcając chwilę na zastanowienie. Pomniki mają tu zarówno postaci historyczne, jak i bohaterowie opowieści naszych wieszczów. Pomnik Jadwigi i Władysława Jagiełły postawiony w 1886 roku w 500-lecie zawarcia Unii polsko-litewskiej. A niedaleko pomnik Lilli Wenedy, bohaterki tragedii Juliusza Słowackiego.




Zieleń na Plantach o tej porze roku jest oszałamiająco żywa! Ten wspaniały dąb,  choć na pewno leciwy i widział już wiele wiosen, bezwstydnie zieleni się tak samo jak młodziutka trawka.
Na wiosnę zielenią się nawet ławki. Ławeczki jak nowe, a mury... podparte palami, w przeciwnym razie nie wytrzymałyby pod naporem czasu...

Dojeżdżam na Plac Szczepański i tu na razie kończy się mały rowerowy spacer po Plantach. Po spędzeniu około 10 minut próbując zrobić zdjęcie, na którym nie będzie widać wysokiej turystyki z burzą rudych loków zasłaniających cały widok, udaje mi się uchwycić działającą fontannę. Sukces! To tyle na dziś. Ciąg dalszy w swoim czasie. 




niedziela, 27 kwietnia 2014

Wokół Kraków Areny

Tym razem nieco industrialnie - remontu Mogilskiej ciąg dalszy. Tak wygląda obecnie skrzyżowanie Mogilskiej z Meissnera i nowo powstającą ulicą Lema. W tle nowa hala widowiskowo-sportowa i jakże malownicze kominy elektrociepłowni.


Jak widać na tym odcinku prace są znacznie słabiej zaawansowane niż na samej Mogilskiej. Na tory tramwajowe trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.


Przez ulicę prowadzi wąski mostek nad wykopem, na którym z trudem mieścimy się z rowerami.


Przejeżdżamy na drugą stronę i pokonując błotnisty plac budowy, nieco nielegalnie wjeżdżamy na ulicę Lema. To pewnie jedyna okazja, żeby tą ulicą przejechać na rowerze nie dość, że samym środkiem to jeszcze pod prąd. Niedługo będzie to pewnie jedna z bardziej ruchliwych ulic Krakowa.


Dojeżdżamy pod halę. Kraków Arena w całej okazałości wygląda jak olbrzymia ażurowa pigułka. Elewacja nie jest jeszcze przykryta, widać instalacje - pewnie kanały wentylacyjne. Docelowo elewacja ma być ogromnym ekranem LED, na którym będą wyświetlane zarówno relacje z tego co dzieje się w środku, jak i oczywiście reklamy.


Otwarcie już wkrótce! I może wreszcie pośród piętnastu tysięcy innych kibiców uda mi się obejrzeć na żywo mecz siatkówki na wysokim poziomie! Mistrzostwa Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn już z początkiem września, a wcześniej Memoriał Huberta Wagnera. Teraz brakuje już tylko biletów... 

sobota, 26 kwietnia 2014

Forever Young!


Zawsze Młoda! Polska sztuka ok. 1900. W oddziale Muzeum Narodowego, w Kamienicy Szołayskich przy Placu Szczepańskim zebrano dzieła artystów początku XX wieku. Przemierzając kilka sal wystawy poznajemy sztukę tamtych czasów. W czwartkowe przedpołudnie ma to szególny urok - jestem jedyną zwiedzającą wystawę. Mogę smiać się i wzruszać na przemian, spędzając po kilka minut przed prawie każdym obrazem! 


Zacząłem obserwować samego siebie - samą istotę moją. Stan był trochę tylko odmienny - trochę niezwyczajny, a już zwrócił uwagę tego drugiego ja, który zaczął obserwować. Józef Mehoffer

W pierwszej sali autoportrery. Wojciech Weiss, Jacek Maczewski, Olga Boznańska. Malczewski w śmiesznym nakryciu głowy, jednak od razu widać odmienną, jaskrawą kolorystykę, która przeważa w większości jego obrazów. Nie jestem specjalistą, nie znam się na sztuce, wiem jedynie, że obrazy Malczewskiego zawsze wzbudzały we mnie ogromne emocje. A chyba o to chodzi w Sztuce...przez wielkie "S".


Dalej sala pełna grafik i plakatów. Zaproszenia na przedstawienia Zielonego Balonika, w Jamie Michalika. "Michalik patrzy i patrzy, a mur ma coraz pstrokatszy" - tak pisał Boy-Żeleński o kawiarni, do której wstępowali biedni studenci ASP, którzy nie mając na kawę płacili za nią obrazkami. "Bierz ten kicz; przylepisz se go do ściany, będziesz mieć lokal ubrany."




Imprezy odbywały się też w Kawiarni Turlińskiego, przy ulicy Szpitalnej 38, gdzie artyści odwiedzający kawiarnię zostawiali swe rysunki, komentarze, autografy na płótnie wielkości 6x3 metry, które dziś zdobi ścianę Kamienicy Szołayskich. Na płótnie można znaleźć ślady zostawione przez Wyspiańskiego, Rydla, Tetmajera, Mehoffera.
Kolejna sala - sala pełna pejzaży krakowskich. Tu będą tylko dwa, reszta pojawi się w swoim czasie. Wyspiański króluje!


... był to okres, kiedy w Krakowskiej Akademii, na przekór epigonom Matejki, fabrykującym tzw. "kobyły historyczne", rodziła się pod bokiem samego mistrza, dość surowym okiem patrzącego na te igraszki, szkoła pejzażu polskiego. Dolatywały z zachodu pierwsze jaskółki Impresjonizmu: słowa "kolor", "światło", "plein air" dźwięczały jak nowe rewolucyjne hasła. Tadeusz Boy-Żeleński

Niech ten obraz, Ranek w borze ciemnosmreczyńskim, Leona Wyczółkowskiego będzie najlepszym komentarzem do tego cytatu. Pejzaży utrzymanych w podobnej żywej kolorystyce jest w Muzeum mnóstwo!

I znów mój ulubiony Malczewski... obraz Moje modele. A niedaleko obok znana mi od zawsze, z szatni  w przedszkolu Główka Helenki Wyspiańskiego.




Obok świata zmysłom dostępnym, uderza cały inny jeszcze świat  niewytłumaczalny jak gdyby nadnaturalny, który nierozłącznie wiąże się z pierwszym. Zenon Przesmycki
 
Jedyny obraz nieznanego mi dotychczas autora, Vlastimila Hofmana, który zapada w pamięć. Wiosna... dlaczego taki tytuł? Czy dlatego, że jaskółka, czy może budzenie się do życia? Dla mnie najważniejszy tu jest malutki faun, kilkuletni chłopczyk, o włochatych nogach zakończonych kopytami, o niewielkich różkach wyrastających z drobnej główki... W dłoniach trzyma malutkiego ptaszka (wszelkie skojarzenia poczytuję za ze wszech miar niewłaściwe). Pytanie, czy to z troski, czy raczej chce mu zrobić krzywdę? Po spojrzeniu ukrytym pod przymkniętymi powiekami nie da się rozpoznać, czy spogląda na pisklę z ciekawością, czy nienawiścią. 


Rzeźba, bodajże Madonny, autorstwa "niepamiętamkogo", ale niewątpliwie urzekająca. W tle obraz Puste sieci Zbigniewa Pronaszko, odznaczający się jaskrawą kolorystyką na tle wszystkich innych eksponatów tej wystawy. Jako mistrzynie czwartego planu przemiłe panie pilnujące, abym przypadkiem nie próbowała zrobić zdjęcia z lampą błyskową. Gdy zorientowały się, że to im zupełnie nie grozi wróciły do zwykłych rozmów: " Cholera! Poszło mi oczko w rajstopach!"


Spoglądam na Portet żony przy stole Ignacego Pieńkowskiego i nie mam najmniejszych wątpliwości, że ten artysta kochał swoją żonę z całego serca! Jej twarz i dłonie wyrażają tyle czułości, troski, miłości... Każda kobieta chciałaby zostać tak namalowana...


W młodopolskim salonie znajdzie się też jednak i miejsce dla Pani Dulskiej. Portrety w złoconych  ramach zdobiły naonczas wnętrza większości zarówno szlacheckich, jak i drobnomieszczańskich domów. Surowe matrony spoglądały na gości, elegancko konsumujących podwieczorek. Obłuda.


A stąd, jako przeciwieństwo, prosta droga do natury, której odzwierciedleniem był lud. Im bardziej góralski, tym lepiej. Efektem są zarówno portrety górali jak i liczne pejzaże górskie, o zachodzie słońca, wschodzie księżyca, wschodzie słońca i tak dalej.


Obraz Włodzimierza Tetmajera Zaloty stanowi dla mnie podsumowanie wystawy: chłopi, kolor, światło. Światło, światło i jeszcze raz światło! To trzeba zobaczyć na własne oczy. 


Na zakończenie kalendarz na rok 1907. Dziś mamy chyba więcej długich weekendów, ale takich kalendarzy już nie uświadczysz.

Wystawa czynna do końca sierpnia. Gorąco polecam!

P.S. W tekście wykorzystałam fragmenty mojego wypracowania z czwartej klasy liceum :)  Wtedy byłam znacznie mądrzejsza niż teraz...